Film ten ma ułomność którą fragmentarycznie i chaotycznie odkrywa: brak kręgosłupa-czyli czegoś co spaja,wiąże(a zarazem dźwiga) : w przypadku bohaterów - moralnie,a w przypadku scenariusza - kierunku dokąd zmierza.
Kulminacyjna emocjonalnie scena(eutanazja chorej matki) która mogłaby być jak katharsis,zostaje spłycona do banału i tandetnej złośliwości(Igby dzwoni do rodziny,informując w pokrętny sposób o zgonie).
A mogło by być dużo lepiej,bo po retrospektywnej scenie z chorym ojcem w łazience,było oczekiwanie na coś więcej.Tymczasem więcej sekwencji "z fabułą",silącymi się na małe klipy,żyjące własną historią,a wplecione po to by ożywić film ekscesami nowojorskiej bohemy .Można by go obejrzeć od połowy i nie mieć poczucia straty.Niestety.