Nie umiem się utożsamić z głównym bohaterem, nie czuję do niego sympatii ani nawet zrozumienia w tym, co robi. Nie pojmuję motywów jego działania, nie wiem i podejrzewam, że on sam biedaczek też nie wie, o co mu właściwie chodzi. A to niestety znaczy, że reżyser też tego nie wiedział. Przeciętny, a mógł być wielki. 5/10.
To, że coś wykracza poza obszar naszego rozumowania nie znaczy niestety, że jest bez sensu (chociaż takie uproszczanie rzeczywistości byłoby z pewnością wygodniejsze). Nie w każdym obrazie należy utożsamiać się z jego głównym bohaterem, nie w każdym należy rozumieć motywy nim kierujące, różnicują Cię doświadczenia i wiedza - to co dla jednego jest normalne, dla drugiego może okazać się dewiacją...
mylisz się, każdy film potrzebuje protagonisty, któremu widz kibicuje, którego los jest dla odbiorcy poruszający. Tak się buduje więź emocjonalną
Owszem, ale nie zawsze musi nim być główny bohater. Chyba nie zbudujesz zdrowej więzi emocjonalnej z Hannibalem Lecterem, Mickey'em Knox'em czy Normanem Bates'em? To są postacie, które oglądamy, ale z których postępkami wcale nie mamy się utożsamiać, wcale nie mamy się na nich wzorować ani odczuwać do nich sympatii. Niewielu z nas rozumie mechanizm ich psychiki, nie wielu ''pojmuje motywy ich działania", a może te biedaczki same nie wiedzą o co im właściwie chodzi?
W filmie nie zawsze chodzi zatem o budowanie więzi emocjonalnej z głównym bohaterem (bo gdyby tak było, podobało by nam się niewiele produkcji). Film ma wywoływać emocje - przyjemne i nieprzyjemne. Możemy się utożsamiać z głównym bohaterem a możemy go nienawidzić - najważniejsze, aby działał nam na emocje, aby nas poruszał, abyśmy zastanawiali się czy te mechanizmy nim kierujące są właściwe czy nie. Nijak ma się to z ''protagonistą, któremu widz kibicuje".
Lecter i Bates to nie główni bohaterowie. a Mickey? czemu miałbym się z nim nie utożsamiać? NBK to film przerysowany traktujący o chorobliwej miłości, oglądając go jak najbardziej miałem nadzieję iż uda im się uciec z pierdla. a w tak często przytaczanym tu american history x ni w ząb nie utożsamiam sie (z początku) z Nortonem ale jednak chcę by wyszedł na prostą i ani trochę mi sie nie podoba jak go współwięźniowie pchają pod prysznicem.
A kto jest głównym bohaterem w "Psychozie", jeśli nie Norman?
Chodzi o to, że różnicują nas pewne doświadczenia - podczas gdy jeden będzie upatrywał w bohaterze wzoru do naśladowania czy utożsamiał się z nim, drugi stwierdzi, że jego losy w ogóle go nie ruszają. Film ma wywoływać emocje a nie budować więzi z bohaterami (chyba że taki był jego cel z założenia).
ale jak sobie wyobrażasz film który wzbudza emocje z głównym bohaterem który obchodzi Cię mniej niż zeszłoroczny śnieg? scenariusze filmowe zbudowane są (w większosci) na zasadzie ciągów przyczynowo skutkowych, fabuł przez które przechodzimy razem z głównym bohaterem. Jak sama nazwa wskazuje to on jest tam najważniejszy, więc jeśli on nas nie obchodzi, jak może obchodzić nas to co się z nim dzieje? A to co się z nim dzieje to właśnie oś filmu, która jak sama przyznajesz ma wzbudzać emocje
cholera, czuję że nie wyraziłem jasno tego o co mi chodzi. Sytuacja w której bohater pozostaje dla nas całkowicie obojętny to zwyczajnie błąd w sztuce. na takie "zabiegi" film z racji swojej specyficznej konstrukcji nie może sobie pozwolić.
To, że scenariusze są budowane na zasadzie ciągów przyczynowo skutkowych nie ma w tej kwestii większego znaczenia. Są bohaterowie z których postępkami się utożsamiamy, są i tacy, którzy wywołują w nas wrogość a nawet nienawiść i potępienie. Chodzi o to, że ideologia, którą próbujesz zbudować jest nieobiektywna. Co z tego, że Ciebie nie obchodził bohater, jeżeli mnie przykładowo jego los bardzo poruszył? Jaki wypracujemy zatem kompromis? Nie możesz jednoznacznie twierdzić, że scenarzysta popełnił błąd bo stworzył "mdłą" postać, której los nikogo nie obchodzi, jeżeli są odbiorcy, którzy temu twierdzeniu przeczą, bo bohater podziałał na ich emocje.
wychodząc z takiego założenia to lepiej o żadnym filmie nie dyskutować bo to czy sie podoba to kwestia gustu...
Przecież to właśnie internauci namiętnie powtarzają, że "o gustach się nie dyskutuje".
Danny'ego, czyli naszego tytułowego "Fanatyka" trzeba uważnie "wysłuchać". W momencie, w którym Danny pęka i na ekranie Gosling pokazuje nam rozdarcie swojego bohatera jego zachowanie staje się z każdą minutą coraz jaśniejsze. To facet tak boleśnie rozdarty gdzieś tam środku, że aż w tym bezradny. Jego motywy są bardzo czytelne - przystąpieniem do nazistów chciał napiętnować to, co uważał za wszelkiego rodzaju zakłamanie u Żydów. Uważał, że atak to najlepsza forma złamania. Tylko, że w międzyczasie wpadł w pułapkę. Okazało się, że tak samo jak nienawidził, tak i kochał... Dla mnie to naprawdę ciekawy film, ponieważ interesująco pokazuje postać fanatyka, bardzo dobra kreacja Goslinga i przede wszystkim naprawdę ciekawa warstwa dialogów, w których pada wiele interesujących słów /stwierdzeń w kwestii poruszanego tematu.
Jak najbardziej zgadzam się z przedmówcą;) Uważam ponadto, że Danny to jedna z najlepszych kreacji Gosling'a.